DLA KOGO ŻYJESZ?
świadectwo Marii Teresy Landi, włoskiego naukowca, pracującej w Waszyngtonie; dojrzały wyraz "Ja", które przynależy.
Tytuł oryginału: "Who Do You Live for?", Traces (ang. wersja), Vol. 1 - No 8 - 1999, s. 9-10.

Jestem naukowcem. Zajmuję się badaniami nad rakiem w centrum badawczym nieopodal Waszyngtonu. Niedawno zaczęłam zajmować się pracą nad projektem badawczym. Bardzo się w ten projekt zaangażowałam i zależało mi, aby powierzono mi kierowanie jego realizacją.

Pewnego dnia (to był piątek), jeden z vice-dyrektorów wydziału, w którym pracowałam, powiedział mi: "Jeżeli pójdziesz do dyrektora w poniedziałek, powiesz mu, że jesteś gotowa, aby zająć się tym projektem za wszelką cenę i obiecasz, że zostaniesz tutaj przez wiele lat - a to znaczy będziesz tutaj w dzień i w nocy, czego nikomu nie radzę - niektórzy z nas poprą cię i w końcu projekt będzie Twój. "Właśnie tego dnia, kiedy te wszystkie rzeczy się działy, miałam okazję rozmawiać z księdzem Giussanim, który zapytał mnie "Ale jeżeli zgodzisz się zostać kierowniczką tego projektu - czy narobisz sobie wrogów, czy ktoś będzie z tego powodu cierpiał." "Tak, na pewno" odpowiedziałam, "Walczyliśmy z tym całymi miesiącami, tak więc na pewno jeśli zostanę kierowniczką projektu, niektórzy z moich kolegów będą zadowoleni, a niektórzy nie." A ksiądz Giussani odpowiedział "Nie rozumiem, dlaczego musisz zostać kierowniczką tego projektu". Odpowiedziałam: "Muszę nią zostać. Jestem jedną z osób, które napisały projekt, pracowałam nad tym przez całe miesiące, a więc muszę spróbować ten projekt obronić." Wówczas on odpowiedział: "No tak, to rozumiem, ale dlaczego musisz być kierowniczką?". Odpowiedziałam: "Wygląda to tak, że napisałam projekt, a więc muszę być jego kierowniczką." Ksiądz Giussani przerwał mi: "Ale dla kogo żyjesz?" Po chwili ciszy odpowiedziałam: "Dla Chrystusa".

W poniedziałek rano, idąc za radą księdza Giussaniego, poszłam do dyrektora i powiedziałam, że jestem gotowa zrobić wszystko, aby doprowadzić projekt do końca. "Jeżeli powierzysz mi projekt, zrobię wszystko, co jest możliwe i zostanę tutaj długo. Ale jeżeli z tego powodu, że zostanę kierowniczką projektu miałyby narodzić się jakieś problemy, ktoś miałby być zraniony albo relacja między nami miałaby się stać mniej przyjacielska, to twojemu poczuciu odpowiedzialności pozostawiam decyzję, kto powinien kierować projektem. Jestem gotowa zrobić wszystko, co będzie konieczne dla realizacji projektu, nawet mniej ważne prace". Podczas rozmowy telefonicznej ksiądz Giussani dodał jeszcze: "Jeżeli ludzie, z którymi pracujemy, nie są trochę bardziej szczęśliwi, to co my tam robimy?"

Zanurzeni w świecie

To korespondowało znacznie bardziej z moim sercem, aniżeli postawa, którą zajmowałam miesiącami. Byłam jednak trochę zmartwiona, dlatego zapytałam księdza Giussaniego: "Jak to możliwe, że ja, która naprawdę chcę żyć dla Chrystusa, ciągle rozumuję kryteriami świata." "To nie jest problem, nie musisz martwić się o to; to normalne, ponieważ jesteśmy zanurzeni w świecie. Problemem jest, aby, jeśli gdziekolwiek ktoś mówi coś, co jest prawdą, natychmiast przylgnąć do tego, a w życiu zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, co jest dobre i prawdziwe... Problemem jest bycie zdolnym do przylgniecia - zrozumienia i przylgnięcia."

Cóż, ostatecznie dyrektor powierzył mi odpowiedzialność za projekt, a ja kompletnie się w niego zaangażowałam. Ale pojawił się jeszcze jeden problem. Jak połączyć pracę z resztą życia? Zapytałam i otrzymałam z Mediolanu fax z odpowiedzią: "Twoje zadanie w Ruchu i służba społeczeństwu, które wiążą się z Twoją pracą, mogą być określone następująco: Po pierwsze - miłość do Chrystusa, który czyni całą osobę i rodzi działanie. Po drugie - miłosierdzie, które jesteś winna społeczności ludzkiej - ale to także jest miłość do Chrystusa - tak jak każde inne działanie przeżywane z wiarą. Dlatego proś zawsze Ducha świętego, aby dał Ci mądrość w działaniu, czas i, znowu, rozeznanie, co jest właściwe." Dramat pozostaje, ale moje życie odnalazło jedność: wszystko jest miłością dla Chrystusa.

Przeczytałam w książce "Czy można tak żyć" księdza Giussaniego, że jeżeli próbujemy modlić się "Przyjdź Duchu święty, przyjdź przez Maryję" setki razy w ciągu dnia, wówczas życie się zmienia. Zaczęłam to powtarzać, tak jak przeczytałam, i moje życie zaczęło się zmieniać. W pracy poznałam kobietę, która pracowała w administracji mojego instytutu. Pewnego dnia spotkałam ją po drodze i dowiedziałam się, że umarł jej mąż. Od tego dnia przychodziła do mojego biura codziennie, aby porozmawiać. Poznała moich przyjaciół, tych z mojego domu, a ja poznałam jej córkę. Pewnego dnia powiedziała mi, że ma sześćdziesiąt lat. "Zawsze myślałam, że zaprzyjaźniłaś się ze mną, ponieważ czujesz się tutaj samotna, daleko od Włoch i chcesz mieć "przyszywaną matkę". A w rzeczywistości - jestem zaszokowana mówiąc to - to ty wydajesz się być moją matką." Ta pani związała się z nami, pomagając nam bardzo w organizacji koncertu, z którego dochód przeznaczony był na pomoc dla uchodźców z Kosowa. Pewnego dnia musiała poddać się operacji i poprosiła, abym przyszła do jej domu i ugotowała posiłek dla niej, kiedy wróci ze szpitala. Ugotowałam ten posiłek, ale nie wzięłam pod uwagę, że moja znajoma jest Żydówką (tak jak większość moich kolegów). Użyłam tych samych garnków do przyrządzania produktów mlecznych i mięsa. Kiedy moja znajoma wróciła do domu, nakrzyczała na mnie za to. Przeprosiłam, a ona powiedziała: "Nie, to ja powinnam przeprosić ciebie, ponieważ nigdy mi nie powiedziałaś, [że nie jesteś Żydówką], a mi nigdy nie przeszło przez myśl, że tak może być, ponieważ sposób w jaki żyjesz, jest bardziej żydowski niż wszystkich Żydów, których znam.

"Warstwa kleju"

W moim instytucie znajduje się kawiarnia prowadzona przez Tajwańczyków. Pewnego dnia kobieta, która ją prowadzi, zapytała mnie, czy mogłabym udzielić kilku rad jej synowi, który wybiera się właśnie do Włoch. Spotkałam się z nim, porozmawialiśmy i od tego dnia za każdym razem, kiedy byłam w kawiarni, ta kobieta mówiła mi o swoim synu. Była z niego bardzo dumna. Kilka dni później kawiarnia pełna była kwiatów: chłopak zginął w wypadku samochodowym. Ciągle myślałam o bólu matki. Na czuwanie przy trumnie zaproszony był cały instytut. Poszłam tam z osobami z mojego domu i spotkałam tylko grupę Chińczyków z Tajwanu. Znalazłam się w obcym środowisku: nie znałam tutaj nikogo, byli tutaj buddyjscy mnisi i dziwna muzyka. Cofnęłam się i zobaczyłam ludzi, którzy przechodzili przed rodzicami i kłaniali się przed trumną. Wówczas Duch święty podpowiedział: "Zrób to samo". Kiedy podeszliśmy bliżej, rodzice wstali, a ojciec powiedział "Pani Doktor, proszę tu przyjść." a matka podeszła do mnie, uścisnęła mnie i powiedziała: "Czy mogę płakać razem z tobą?". Odkryłam, że nie jestem bardziej zdolna do dawania odpowiedzi, ale zaczynam odczuwać ból innych osób wewnątrz mnie. A inne osoby, wydające się obce, stają się przyjaciółmi.

I jeszcze jedna rzecz na koniec. W wieczór poprzedzający dzień, kiedy przyszłam tutaj, kilku moich przyjaciół zebrało się u mnie, aby podłączyć mój nowy komputer. Właśnie otrzymałam nową książką księdza Giussaniego, tak więc zaczęliśmy wspólnie czytać wprowadzenie. Napisano w nim, że w chwili spotkania z Chrystusem rodzi się przylgnięcie, więź, powstaje "warstwa kleju". Dotyczy to także nas, tutaj w Ameryce, gdzie w wychowaniu kładzie się taki nacisk na niezależność za wszelką cenę. Np. mój przyjaciel opowiedział mi o wizycie w szkole swojego syna z okazji prezentacji programu [nauczania]. Nie tylko nauczyciele zmieniają tam [klasy] co 3-4 miesiące, ale także dzieci, tak, aby nie wytworzyły się jakieś przyjaźnie czy więzi. Czytanie w tym kontekście o "warstwie kleju" związało nas ze sobą tak bardzo, że nie byliśmy świadomi, iż jest już po północy, a lody, które kupiliśmy, są już dawno rozpuszczone. Z drugiej jednak strony, kiedy pojawia się coś dobrego i prawdziwego, jedyną rzeczą, którą możesz zrobić, jest przylgnięcie do tego. Nie możesz zrobić nic, poza przylgnięciem.

tłum. Jakub Ziarno

wydrukuj   wyślij link