Wydarzenie chrześcijańskie i jego trwanie w historii
Międzynarodowe Spotkanie Odpowiedzialnych La Thuile, 30 sierpnia 1994. Pytania i odpowiedzi.
Tracce, październik 1994

Dlaczego należy podkreślać, że chrześcijaństwo jest wydarzeniem i dlaczego odrzucamy kategorię wydarzeniową?

Padres: Jest rzeczą bardzo ważną zachowanie słowa wydarzenie (avvenimento), albo innych słów, którymi posługiwaliśmy się przy innych okazjach, jak: zdarzenie (evento) lub fakt (facto), ponieważ jedynie one pozwalają uchwycić, zorientować się w tym, czym jest chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo jest tym, co nam się wydarza, tym, co nam się wydarzyło poprzez ludzkie spotkanie: to w zderzeniu się z czymś teraźniejszym, nie do przewidzenia, czymś, co nie jest w żadnym wypadku wynikiem jakiegoś naszego projektu, naszej idei, naszej kalkulacji, domniemania, rodzi się owa nowość, która czyni nas prawdziwymi, czyni nas sobą.

Pragnienie naszego serca, to czego chcemy znajduje swą odpowiedź - tak, że życie nie idzie na marne - w sposób nieprzewidywalny, do tego stopnia, że posłużyliśmy się słowem przypadek (caso), żeby jakby zmusić całą naszą osobę do uznania faktu, iż prawda życia jest podarowana, przychodzi, w sposób, którego nikt z nas nie mógł przewidzieć.

Takiemu rozumieniu chrześcijaństwa stawia opór nie tylko powszechna mentalność, ale również nasze serce, my sami. Jest to paradoks, ale wygodniej nam, gdy chrześcijaństwo traktujemy jako zbiór reguł, doktryn, ponieważ tego typu rzeczą można zarządzać, kontrolować według własnego uznania: owszem płaci się cenę smutku, nicości. Ale pokusa, która się wkrada, wskutek której stawiamy opór, to jakby możliwość zawłaszczenia sobie prawdy. Roszczenie obecne od samego początku: "nie przyjmuję tego, co mi jest dane, robię po swojemu".

We wczorajszej konferencji wydarzenie zostało zdefiniowane jako coś przypadkowego (akcydentalnego), coś, poprzez co objawia się Tajemnica. Wielokrotnie powiedziano również, że cała rzeczywistość jest wydarzeniem. Jednak pojmowanie całej rzeczywistości jako wydarzenia stwarza większe trudności, niż te, które napotykamy przy rozumieniu towarzystwa jako wydarzenia. Jak stawić czoła tym trudnościom?

Padres: Zostaliśmy uczynieni, chciano nas i uczyniono, abyśmy rozpoznali całą rzeczywistość jako pochodzącą od Tajemnicy. Nasz rozum sięga swego punktu kulminacyjnego, a więc jest naprawdę bardziej rozumny, gdy rozpoznaje rzeczy takimi jakimi są, a rzeczy o ile pochodzą od Kogoś Innego. Odwołaliśmy się przedwczoraj do analogii stworzenia, przytaczając również kilka przykładów. Pomyślcie jakaż intensywność życia została nam obiecana, intensywność w której człowiek chwyta chwila po chwili, relację (więź) wszystkiego z Początkiem. Po to istniejemy, a nie dla jakiegoś mniejszego celu. Nasze dobro - to iż nasze życie nie idzie na marne - znaczy, że każda chwila ma istotny związek z prawdą, że nic nie idzie na marne: po to właśnie istniejemy, to jest nasze szczęście.

Od czasu do czasu zdarzają się te rzeczy i przywiązujemy się do nich, bo są prawdziwe, ponieważ człowiek rozumie, że to jest to czego chce, to co mu odpowiada. Nosimy jednak pewną raną na sercu, grzech - słowo, którego być może wczoraj nie użyłem, bez którego jednak wszystko zrozumiałe jest tylko połowicznie, ponieważ nie rozumie się wszystkich czynników. Zawsze jest coś, co ulega wypaczeniu, co nie trwa przy prawdzie, przy początku, lecz nastawia pragnienia a więc i szczęście na rzeczy drobne. Jest słusznym twierdzenie - na tyle na ile potrafię to zrozumieć - że człowiek łatwiej poznaje charakter wydarzeniowy wszystkiego w towarzystwie, ponieważ - otóż to - tu właśnie w tym grzesznym świecie zaczyna się nowy świat. Istniejemy po to, aby wszyscy ludzie mogli dojść do takiego widzenia rzeczywistości, rzeczy, rodziny, dziecka, pracy itd., jak zaczęliśmy widzieć i rozumieć ją my, dzięki spotkaniu, które nam się przytrafiło.

Chciałbym skupić uwagę na pierwszej kwestii. Dlaczego tak ważna jest kategoria wydarzenia, również w odniesieniu do rzeczywistości Kościoła dzisiaj? O ile z jednej strony twierdzenie, że chrześcijaństwo jest wydarzeniem, napełnia entuzjazmem, to z drugiej budzi trochę obaw.

Ksiądz Giussani: Wydaje mi się, że jest rzeczą ważną definiowanie chrześcijaństwa jako wydarzenia, ponieważ jest wydarzeniem: jest czymś, czego wcześniej nie było, a teraz jest, w pewnym momencie pojawiło się. Jeśli chcemy uczynić wszystko prostszym, musimy zawsze wczuwać się w sytuację Andrzeja i Jana, o której opowiada pierwszy rozdział Ewangelii św. Jana. Gdyby kazano mi mówić tysiąc razy, tysiąc razy odwołałbym się do tego przykładu: jest to przykład źródłowy! Dla Andrzeja i Jana chrześcijaństwem, albo lepiej, wypełnieniem prawa, spełnianiem się starożytnej obietnicy, której wypełnienia oczekiwali dobrzy Żydzi - jak Anna prorokini, stary Symeon, pasterze, wszyscy ci ludzie opisani w pierwszym rozdziale św. Jana, to byli ludzie dobrzy, którzy żyli nieskazitelną tradycją - dla Jana i Andrzeja zatem, tym, czego spodziewał się lud, Tym, który powinien był przyjść, był człowiek stojący tu, przed ich oczyma: znalazł się przed ich oczyma. A kiedy wrócili do domu mówili: "Znaleźliśmy Mesjasza", tzn. powtarzali słowa, które słyszeli z Jego ust. Przemawiając, powiedział, zakładam to, bo wprost nie ma o tym mowy: "Ja jestem Mesjasz, ja jestem tym, który ma przyjść". Znaleźli się naprzeciwko niego, stanął tu, przed ich oczyma. A oni, zdumieni, z otwartą buzią przysłuchiwali się jego mowie: to była rzecz, która się zadziała. Nie ma żadnego innego słowa w leksykonie, w słowniku, które by lepiej od słowa wydarzenie identyfikowało sposób w jaki "problem" (questione) stał się realny, cielesny, czasowy.

Chrześcijaństwo jest wydarzeniem, ponieważ jest wydarzeniem. Jeśli ktoś ma lepsze słowo, niech powie! Nie znaczy to, że Andrzej i Jan powiedzieli: "To, co nam się przytrafiło, to jest wydarzenie". Nie trzeba było, rzecz jasna, żeby wyrażali od razu definicją to, co im się wydarzyło: co im się wydarzyło! Chrześcijaństwo jest tym, co ci się wydarza, powiedziano wcześniej. Nie ma innego słowa, żeby je opisać, tylko słowo wydarzenie: niewłaściwe są słowa: prawo, ideologia, koncepcja. Podpowiedzcie mi inne słowo, które lepiej od słowa wydarzenie, pasowałoby do tego, co wydarzyło się tym dwom. A to, co wydarzyło się tym dwom, wydarzyło się potem również innym, a poprzez tych, jeszcze innym, a potem jeszcze innym, aż do mnie: poprzez moją matkę i mojego ojca, a właściwie tylko przez matkę (bo mój ojciec zrozumiał to po mnie), przez moją matkę dotarło to do mnie.

Przypominam sobie, kiedy byłem mały, że w zimowe popołudnia siedziałem u boku mamy, słuchając jak opowiadała ewangelijne przypowieści, które przeplatała z opowieściami De Amicisa, jak "Od Apeninów do Andów". A ja, jako dziecko, rozumiałem, że mówiła o rzeczach, które się wydarzyły, które miały miejsce. Ale zostawmy w spokoju owo "rozumienie". Chcę powiedzieć, że chrześcijaństwo jest wydarzeniem, ponieważ nie ma innego słowa, które opisywałoby bardziej obiektywnie, bardziej wiernie, to co się zdarzyło i że się zdarzyło. Potem ma miejsce przepiękna praca wgłębiania się w treść tego słowa, w coś, co na początku jest ciemnym tunelem a później się rozszerza, rozprzestrzenia, w nowe widowisko wszystkiego; wszystko zostaje odbudowane i na nowo odwrócone, wszystko świeci nowym blaskiem, wszystko rozgrzewa się nową czułością; ale jest to praca, która ma miejsce potem.

Natomiast dla tych dwóch to co się zdarzyło, zdarzyło się prawie od razu; a nawet po prostu od razu. Tak mówiliśmy przy innych okazjach, wyobraźmy sobie Andrzeja, który wraca do swego domu, do swojej żony i swoich dzieci, owego wieczoru: jak wszystko już zostało wzburzone, ale wzburzeniem, w którym rzeczy bardziej wracają na swoje miejsce, wszystko stawało się bardziej spokojne, a jednocześnie bardziej płonące żarem, tak, że kiedy wszedł do domu, jego żona powiedziała mu: "ale co ci się stało?" - "stało" jest słowem bliskim słowu wydarzenie -, "Ale co ci się stało? Masz zmienioną twarz!" A on, jąkając się, próbuje przypomnieć sobie i powtórzyć to, co mu się wydarzyło, a potem, pełen emocji, obejmuje swoją żonę - wyobraźcie sobie, że w takim przypływie czułości obejmuje swoją żonę. A ona nigdy nie czuła się obejmowana tak jak w tym momencie. Jej mąż stał się kimś innym; nie wskutek projekcji jej umysłu i wyobraźni ale realnie kimś innym, ponieważ nigdy tak jej nie obejmował. A potem, również następnego dnia, widziała jak traktował swoich przyjaciół, jak mówił do dzieci: stało się coś, co zaczyna zmieniać konkretny, cielesny, czasowy kształt (oblicze) ich życia. Pomyślcie co dzieje się w następnych dniach, kiedy Andrzej zaczął chodzić za tym człowiekiem: już połowę dnia spędził na łowieniu ryb, a potem, jak zazwyczaj powinien był w domu zająć się naprawianiem sieci. Tymczasem, tego dnia, po powrocie z połowu, nie pozostał w domu, żeby naprawiać sieci, i powiedział do żony: "zrób to dzisiaj sama" i poszedł za tym człowiekiem. Rzeczywiście następuje zamieszanie (wzburzenie), ale nie zamieszanie w tym znaczeniu, w jakim zazwyczaj używamy tego słowa, czyli w znaczeniu nieporządku, przynajmniej w odniesieniu do normalnego rytmu zwyczajnego życia; nie, również w odniesieniu do zwyczajnego życia była to zmiana korzystna, która pozwalała na głębszy oddech, na pełniejsze życie. Mówię o rzeczach, których większość z nas już doświadczyło i aktualnie doświadcza. Być może powinniśmy bardziej patrzeć im w oczy i mówić: "Dzięki Jezu".

Tego typu wydarzenie postrzega się poprzez towarzystwo, dzięki bliskości innych. Co to ma wspólnego z rzeczywistością? Jeśli wydarzenie jest jakimś wtargnięciem Tajemnicy w szczegół, w zamierzeniu ogarnia (angażuje) całą rzeczywistość; ale rzeczywistość często nie mówi nam o wydarzeniu. A zatem towarzystwo a rzeczywistość.

Ksiądz Giussani: Mówi się o "towarzystwie" ponieważ ono właśnie jest ludzkim fenomenem, którym posługuje się owo wydarzenie, by móc przeżyć, żeby móc powtarzać się w taki sposób, by mogło przedstawić się (zaprezentować się) także mnie. Jan i Andrzej poszli do domu, mówili ze swoimi żonami, z krewnymi. Spotykając brata Szymona, Andrzej mówi mu: "Znaleźliśmy Mesjasza", i zaprowadza go do Jezusa. Otóż, podczas gdy Szymon oddala się od plaży - na której Andrzej, przybiegłszy do niego, wczesnym rankiem, jako pierwszą rzecz, która nie miała nic wspólnego z rybami ("ile złowiliście ryb") powiedział mu: "Znaleźliśmy Mesjasza" - A więc - zapytajmy - podczas, gdy Szymon oddalał się od plaży, żeby, powodowany ciekawością, zobaczyć tego człowieka, który wzbudził taki entuzjazm u brata, poprzez jaką rzecz dotknęło owo wydarzenie? Poprzez towarzystwo brata. Kiedy wszyscy go lubili, bo czynił wiele cudów, Jego miłość (miłosierdzie, litość) do ludzi - ta miłość, która kiedyś kazała mu zawrócić: "I zobaczył tłum, który szedł za nim i zlitował się nad nimi, bo byli jak owce nie mające pasterza" - otóż to, owa miłość (litość) obudziła w nim taką myśl: "Dobrze, dotrę do wszystkich miejscowości i osad, gdzie ludzie mnie oczekują, dotrę przez was". Posłał ich po dwóch, i wracając wszyscy rozentuzjazmowani mówią: "Mistrzu, to co Ty potrafisz czynić, również my byliśmy w stanie uczynić". To znaczy, że w tej osadzie, do której udali się dwaj uczniowie, postacią nowego wydarzenia - właśnie postacią (figurą, obrazem) tego nowego wydarzenia - byli ci dwaj uczniowie, których On wysłał. Duchy były im poddane a oni czynili cuda i głosili jedną rzecz, którą On powiedział: "Królestwo Boże jest blisko, Królestwo Boże jest wśród was". A więc towarzystwo jest sposobem, narzędziem, modalnością, odmianą życia społeczności ludzkiej, którą On, Jezus, którą owo wydarzenie posłużyło się od początków aż do teraz, którą posłużyło się, posługuje się i będzie się posługiwało, żeby dotrzeć do mnie, do nas, do każdego, aż do skończenia świata: "Będę z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata". Rzeczywiście Andrzej i Szymon powiedzieli o tym, później, swoim towarzyszom rybakom, i tam na plaży nie mówiło się o niczym innym, tylko o tym; i wracając do domu, mówili o tym swoim żonom, potem wujkom i dziadkom, i sprawa się rozprzestrzeniała. I dotarła potem do tych, którzy żyli później, jak strumień: to wydarzenie docierało zawsze jak strumień, który jako zewnętrzną fizjonomię, jako zewnętrzną maskę, jako znak, który czynił go w całości obecnym, posiadał pewne towarzystwo ludzi. I ten strumień, podkreślam, poprzez wiele wieków, dotarł do mojej matki, i od mojej matki dotarł do mnie - moja matka i ja - a ode mnie do ciebie, drogi przyjacielu, do którego jako pierwszego zdarzyło mi się odezwać w szkole: "Ależ Bóg stał się człowiekiem". Słyszałeś o tym sto tysięcy razy, ale wtedy to była prawda, uznałeś to.

(...)

Co znaczy, że trwanie Chrystusa w świecie zbiega się (pokrywa się) z wiernością temu miejscu, towarzystwu, w które nas wciągnął?

Ks. Giussani: Wierność wydarzeniu jest podyktowana przez sposób, w jaki wydarzenie cię dosięga. Dosięga cię w tym "miejscu", mówimy posługując się pojęciem ogólnym, w tym towarzystwie; i stąd właśnie wierność temu towarzystwu pozwala ci być wiernym względem wydarzenia. Jest bardzo prosta, bardzo konkretna i prosta, jak mi się wydaje, metoda z jaką Pan przyszedł na świat i ofiarował się temu, kto wskutek bólu spowodowanego grzesznością albo wskutek sugestywności własnej aspiracji do szczęścia, był człowiekiem poszukującym, jednym słowem temu, kto - jeśli posłużyć się przykładem, który miał zaszczyt być cytowany przez kardynała Jerome Hamera we wstępie do pewnej książeczki - krzyczy w środku lasu, krzyczy ponieważ zgubił drogę: chce żyć, ale nie zna drogi, by żyć. Wydarzenie dosięga mnie poprzez ów strumień, o którym mówiłem wcześniej, strumień towarzystwa, którego wyrazem stała się dla mnie moja mama, który niespodziewanie rozwinął się dzięki wpływowi, jaki wywarł na mnie jeden z moich profesorów w liceum, w seminarium. Nazywał się Gaetano Corti. Od tamtego czasu wybuchło: to znaczy zaczęło się naprawdę, ponieważ życie zaczyna się naprawdę, kiedy stwarza, kiedy rodzi, kiedy się komunikuje. Dlatego, wierność względem wydarzenia identyfikuje się z wiernością wobec sposobu, w jaki wydarzenie cię dosięga, dotyka cię i mówi ci: "Obudź się, jestem tu". Ten sposób ukonstytuowany jest przez towarzystwo, w którym i z którym odkryłeś wydarzenie. Dla mnie takim towarzystwem było towarzystwo profesora Corti i niektórych moich kolegów. Razem, w trójkę lub czwórkę, założyliśmy wtedy, w pierwszej klasie liceum, Studium Christi, poruszeni ideą, że Słowo stało się Ciałem; poruszeni, iż trochę bardziej odkryliśmy, co to może mieć za znaczenie, poruszeni, iż po raz pierwszy w tak żywy sposób odkryliśmy, że Słowo stało się Ciałem, zebraliśmy się razem, i wydaliśmy mały miesięcznik, zatytułowany Christus. Wtedy druga część, grupa intelektualistów naszej klasy, założyła Studium diaboli, żeby przeciwstawić się naszemu Studium Christi. A więc rektor, przyszły kardynał Giovanni Colombo, po sześciu miesiącach wezwał mnie i powiedział mi: "Słuchaj, robicie przepiękną rzecz, ale dzielicie klasę, a więc będziecie musieli porzucić wasz zamiar, rozwiążcie się", a ja powiedziałem, jak Garibaldi: "posłucham". Ale wydawało mi się to niesprawiedliwe; zapewniłem o posłuszeństwie, ale to było niesprawiedliwe; rzeczywiście wszyscy ci, którzy należeli do Studium diaboli na końcu roku odeszli z seminarium.

Do mnie wydarzenie dotarło pod postacią tego towarzystwa, które ukonkretniło się, w seminarium, z monsignor Enrico Manfredini, który był jednym z naszej grupy, z monsignor Giacomo Biffi, a potem z jednym, który już nie żyje: było nas w sumie czterech czy pięciu. Ale potem, kiedy zostałem księdzem - kiedy zacząłem nauczać religii w liceum Bercheta - to towarzystwo czterech lub pięciu składało się po roku z dwudziestu chłopców z Liceum Bercheta, którzy szli za mną; po roku była ich najwyżej dwudziestka, potem zrobiła się z tego setka. Przypominam sobie, że siedem lat później urządziliśmy jakieś ogólne spotkanie, na którym był obecny kardynał Pignoli. Było nas 107, a kardynał Pignoli powiedział: "Jednak udało ci się coś stworzyć". 107! Co by powiedział dzisiaj...

I tak oto to indywiduum, które teraz stoi tam, które z tobą nie miało nic wspólnego, nawet nie wiedziałeś, że istnieje, właśnie to towarzystwo z tamtym i z innymi, których ma dookoła siebie, właśnie to towarzystwo jest sposobem, w który dotyka cię wydarzenie i mówi ci: "Zaufaj, idź, odpuszczone zostały ci twoje grzechy, również ja cię nie potępiam, idź i nie grzesz więcej". "Ile razy powinniśmy przebaczyć? Siedem razy?". "Zawsze!" - ponieważ taki jest sens udzielonej odpowiedzi. Ale "zawsze" jest słowem nieskończonym. I rzeczywiście to nieskończoność jest tym, co posiadamy wewnątrz doświadczenia!

Jak pisała nasza przyjaciółka Lorna, która przebywa w Brooklynie: "Obietnica dla której człowiek się urodził - obietnica sprecyzowana przez Boga wobec Abrahama, złożona Adamowi a sprecyzowana wobec Abrahama, ta, na którą nastawiona była cała historia ludu izraelskiego - obietnica albo jest w świecie albo jej nie ma", życie jest niczym, ponieważ nie ma alternatywy. Obietnica albo jest w świecie albo jej nie ma. Ale co oznacza Bóg Wcielony, co oznacza Jezus? To wydarzenie, w którym obietnica wkracza w świat i "jest", przychodzi, stale przychodzi, aż dociera do mnie, tak, że ja spotykam ją (obietnicę) w moim doświadczeniu: "To, co widziały nasze oczy, to co słyszeliśmy naszymi uszami, to czego dotykały nasze ręce ze Słowa życia". Gdybyśmy każdego ranka pomyśleli, kiedy się budzimy ze snu, że obudziliśmy się, żeby zobaczyć, usłyszeć, dotknąć Słowa życia wewnątrz doświadczenia dnia! To właśnie czyni wielkim naszego przyjaciela z Rwandy Christophera, jak mieliśmy się okazję przekonać słuchając wczoraj wieczorem jego świadectwa. Co czyni go wielkim, jeśli nie to?

(...)

Co ma z tym wspólnego słowo charyzmat? Czym jest słowo charyzmat, kim jest?

Ks. Giussani: Sposób w jaki dosięga mnie wydarzenie determinuje oblicze mojego doń przylgnięcia, oblicze mojego ja, które wkracza w wydarzenie. Ten sposób w jaki wydarzenie mnie ogarnia, kształtując moją osobowość według pewnej szczególnej fizjonomi rozumu, wrażliwości i afektywności, według pewnej określonej łatwości albo trudności rozumienia i kochania; ten sposób w jaki dosięga mnie wydarzenie, kształtując według pewnej określonej fizjonomii moją osobowość, to nazywa się charyzmat. Słyszeliśmy papieża - przypominacie sobie, do księży, w 1985 - odwołującego się do porównania z temperamentem, mówiącego, że Łaska działa w nas poprzez temperament, poprzez mentalność, poprzez wiele okoliczności życia. A więc po prostu, charyzmat jest sposobem, w jaki dosięga mnie wydarzenie, określa mnie, że tak powiem, kształtuje mnie w pewną osobowość, dzięki czemu wiara staje się, pod pewnymi warunkami, bardziej zrozumiała, logiczna, bardziej entuzjazmująca, bardziej bogata, a serce staje się bardziej wolne, przylgnięcie bardziej chciane, ból staje się prostszy i ostrzejszy, podjęcie czegoś na nowo staje się bardziej natychmiastowe. W sumie, istnieje pewien sposób ułatwiający przylgnięcie: to się nazywa charyzmat. I, jak już powiedzieliśmy, aspektem dotykalnym charyzmatu, bo wydarzenie ma swój aspekt dotykalny, jest towarzystwo poprzez które ono - wydarzenie - mnie dosięga: forma owego towarzystwa jest formą charyzmatu. A jeśli dosięgło cię przez to towarzystwo to nie trzeba, żebyś szedł szukać innych, wprowadzasz obce, skomplikowane zatroskanie, które zakłóca prostotę. Idź za: jeśli jesteś ogarnięty tym charyzmatem, idź za! Im bardziej jesteś wierny w kroczeniu za, tym bardziej łatwy, przekonywujący, owocny, uczuciowo sugestywny, będzie więź z Tajemnicą, która cię wzywa.

Dużą część tego dyskursu można by streścić w ten sposób: charyzmat jest dany przez towarzystwo, w którym spotkało się Chrystusa w sposób sugestywny i bardziej jasny. Powiada kardynał Ratzinger: "Wiara jest posłuszeństwem serca względem tej formy nauczania, której zostaliśmy poddani". Towarzystwo jest formą nauczania, której zostaliśmy poddani. Zostaliśmy poddani w tej mierze, w jakiej właśnie z tego towarzystwa, z tej formy, zrodziło się w nas przekonanie, w jakiej rozbłysła w nas większa jasność, w jakiej stało się dla nas bardziej oczywiste zaproszenie, w jakiej jakby się rozprzestrzeniło w nas miłosne przywiązanie. Dlatego, jeśli weźmiecie pod uwagę wszystkie odpowiedzi jakich udzieliliśmy, zauważycie, że wszystko zostaje tutaj uproszczone.

Wszystko zostaje uproszczone, ponieważ Bóg przyszedł na świat nie po to, by skomplikować rzeczy, jak uczyniliby to teologowie, ale po to, by je uprościć - komplikować potrafimy wystarczająco sami. A towarzystwo jest jak mama i tata dla dziecka, masz ją tu, odnajdujesz się wewnątrz: idź naprzód! Idź naprzód starając się dobrze zrozumieć, całym otwartym sercem. Wystarczy, nie musisz się zamartwiać czymś innym. Dość ma dzień swoich trosk. Ale to co słyszycie, słyszycie po to, byście mieli radość. "Wszystko to, co wam powiedziałem, powiedziałem wam, aby moja radość była w was i żeby wasza radość była pełna". Istotnie być może istotnym potwierdzeniem prawdy, do której przylgnęliśmy, jest nieusuwalna radość (pogoda) serca. Bo (pogoda) radość wydaje się być czymś ludzkim, tymczasem nie sposób jej spotkać. Radości nie sposób spotkać, chodzi o te głębiny duszy, z których czasem wytryska przedsmak (antycypacja) wieczności, to znaczy szczęście (gioia). Jeszcze bardziej jasnym staje się więc fakt, że radość jest wydarzeniem dla ludzi niemożliwym: znajdźcie mi choćby jedną osobę, która przepełniona byłaby radością, ogarnięta radością, to niemożliwe, to cud cudów, to cud, który zrodzić się może z życia wspólnoty przeżywanej. Ale radość jest nieomal, że tak powiem, ostrożną (przezorną), powszednią obecnością szczęścia (gioia). Nawet nasze zło nie jest w stanie oderwać nas od tej radości, która dana jest przez fakt, przez świadomość, bycia w ramionach Chrystusa.

(...)

Chciałbym lepiej zrozumieć charakter wydarzeniowy szkoły wspólnoty. Na czym polega metoda szkoły wspólnoty, która pozwala zachować tego rodzaju charakter, charakter wydarzeniowy?

Padres: Jest to egzemplifikacja tego, co powiedzieliśmy również - jeśli tak mogę powiedzieć - w innych dzisiejszych odpowiedziach. Nie istnieje żaden wymiar chrześcijaństwa, który posiadałby inną logikę. Szkoła wspólnoty jest wyrazem (ekspresją) - tak jak to się dzieje w tej chwili - tego, co się wydarza, jest to żywy fakt, który zdarza się tu i teraz, ponieważ szkoła wspólnoty jest jakby utożsamieniem się, identyfikowaniem się, pogłębieniem zbieżności (łączności) z tym, co właśnie teraz nam się wydarza. Tak jak wówczas, kiedy siedzieli tam Jan i Andrzej, a potem Szymon, gdy przyszedł, kiedy patrzyli i słuchali Jezusa, który mówił w taki sposób, że jasnym stawała się treść całego życia: ta rzecz była tam obecna, zdarzała się w tej samej chwili. Szkoła wspólnoty posiada tę naturę. W naturze szkoły wspólnoty leży komunikowanie się, ujawnianie się, przedstawianie się całej prawdy, która nam została dana, która wydarza się przede wszystkim w tym momencie.

Ks. Giussani: Kluczem jest słowo utożsamienie się (immedesimarsi). Wydarzenie, które jest zawsze obecne, poprzez szkołę wspólnoty znajduje nas bardziej utożsamionymi z sobą. Szkoła wspólnoty pomaga nam lepiej zrozumieć wydarzenie, a pozwalając lepiej je rozumieć, zapala bardziej serce do przylgnięcia, czyni bardziej czułą naszą odpowiedź na wielką Obecność. Stąd uwaga obudzona przez postawione pytanie miała na celu uniknięcie, zachęcała nas do uniknięcia, jakiejkolwiek redukcji szkoły wspólnoty do dzieła czysto intelektualnego albo czysto dialektycznego. ponieważ jest ona przeciwnie poznaniem czegoś obecnego, czegoś przeznaczonego do tego, by być przedmiotem własnym miłości naszego serca, tak żeby w każdej rzeczy i ponad każdą rzeczą owa Obecność była bardziej możliwa do kochania. To są tematy, które powinny rządzić waszymi rekolekcjami i dniami skupienia w ciągu roku. To właśnie poprzez szkołę wspólnoty uczymy się, że jesteśmy prowadzeni za rękę, manu ducti, wewnątrz tajemnicy Chrystusa, który podtrzymuje każdą rzecz i w którym wszystko ma istnienie. To poprzez szkołę wspólnoty człowiek uczy się patrzeć na twarz dziewczyny, którą kocha, patrzeć i myśleć o tej twarzy w sposób głębszy, ciągle głębszy, aż do samego źródła, ponieważ u źródła tej twarzy jest... To jest właśnie to co często mówię komuś, kto zwierza mi się ze swej pierwszej miłości, z pierwszego kwilenia (odruchu) miłości. "Słuchaj - mówię mu - kto uczynił tę dziewczynę? Z czego jest zrobiona? Z papieru? Z aluminium? Z czego jest zrobiona? Jest zrobiona z Chrystusa, w nim wszystko ma istnienie. Kto pozwolił ci ją spotkać? Pan czasu, Chrystus. Kto nie pozwoli, żebyś ją stracił, kto ci ją daje na zawsze - na zawsze? Wiekuisty, Chrystus. A więc im bardziej szczerze kochasz swą dziewczynę, bardziej wzruszającym staje się Chrystus".

Czasem ktoś rozumie - bo właśnie jest tak - zwłaszcza kiedy dorośnie: i inny jest sposób, w jaki patrzy na swoją kobietę, matkę swoich dzieci; inny jest sposób, w jaki myśli o swoim domu - do którego wraca zmęczony całodzienną pracą - i przewiduje zmartwienia i trudy, jakie przyjdzie mu znosić, i przygotowuje się do miłowania rzeczywistości taką, jaką jest.

Szkoła wspólnoty powinna ubogacać (czynić bogatą) autonomię z jaką my przyśpieszamy dojrzewanie samych, a my powodujemy dojrzewanie nas samych, kiedy bardziej staramy się zrozumieć relację jaka zachodzi między nami a wielką obecnością Chrystusa. Pomyślmy, bo jest to jeden z fragmentów, które najbardziej uderzają, i który często cytowaliśmy, o Chrystusie i Zacheuszu. Ostatnią rzeczą, której ten człowiek mógł się spodziewać, było, że Chrystus się zatrzyma i powie: "Zacheuszu!" Zawołał go po imieniu, "Zacheuszu", on był szefem mafii z Jerycha, wszyscy go przeklinali, kradł bez litości. "Zacheuszu!", i takim głosem... pomyślcie jak ześlizgnął się z drzewa, i poleciał do swojego domu (trzeba by tu powtórzyć to, co powiedzieliśmy o żonie Andrzeja).

Szkoła wspólnoty opisuje ci fakt, i opisuje zaszłą przemianę, a to uzmysławia w jaki sposób powinna zajść przemiana w nas, sprawia, że pragniemy, by w nas zaszła przemiana: każe nam się modlić. Dlatego nie sposób przeprowadzać szkołę wspólnoty bez modlitwy - nie da rozumieć bez modlitwy, rozumiemy modląc się, modlimy się bo rozumiemy. A potem nie sposób, żeby czytać i rozumieć szkołę wspólnoty nie przewidując nie planując przemiany siebie: plan, który bardzo pokornym znakiem, ze względu na wszystkie poczynione już doświadczenia własnej słabości, "nadziei wbrew nadziei", żeby posłużyć się słowami świętego Pawła. Mamy nadzieję! Dlatego człowiek, który serio przeżywa szkołę wspólnoty jest jak ktoś, kto wędruje prosto przed siebie ze wzrokiem utkwionym w przeznaczenie, upada i powstaje, i nic nie może go zatrzymać.

Szkoła wspólnoty jest aktem życia, w przeciwnym razie nie jest szkołą wspólnoty, aktem, który w słowniku chrześcijańskim mógłby się zwać "medytacja". Medytacja jednak jest poznaniem głębszym, nie jest jakimś nieokreślonym stanem opuszczenia duszy. Pod koniec szkoły wspólnoty człowiek potrafi zdać sobie bardziej sprawę z tego, co czyni, potrafi bardziej uzasadnić to, co czyni przed innymi. I patrzy na tych, z którymi uczestniczy w szkole wspólnoty, urzeczywistniając to, co mówi św. Paweł: "Uważajcie innych za lepszych od siebie, miejcie wobec nich więcej szacunku niż wobec siebie". Patrzy na nich i mówi: "Kochają się i to przez nich zdarza się to, co się wydarzyło, a więc zdarza się moje stawanie się mną samym, to że mogę kroczyć naprzód: to jest droga, kocham swoją drogę. Idę do szkoły i kocham moją drogę, idę do pracy i kocham moją drogę, wracam do domu, gdzie mama i tata ciągle się kłócą i kocham moją drogę, jestem chory i kocham moją drogę". Istnieje pewne słowo, które uzmysławia wszystko, które streszcza cały owoc i wartość szkoły wspólnoty rzeczywiście przeprowadzonej: tym słowem jest ofiara. Co znaczy ofiarować? Co znaczy: "Panie, ofiaruję Ci"? Mam pragnienie, piję: nie jest wtedy rzeczą bezpodstawną, śmieszną, myśl: "Panie, ofiaruję Ci!". Oznacza to dwie rzeczy.

Po pierwsze: uznaję, że konsystencją aktu, czynu, który urzeczywistniam, konsystencją więzi jaką przeżywam - ponieważ akt jest relacją (więzią) - jesteś Ty, jest Ktoś Inny; konsystencją relacji pomiędzy mną a twarzą kogoś, kogo kocham jest Ktoś Inny. I dlatego - po drugie - proszę tego Kogoś Innego, żeby ukazał się w moim geście, żeby zamanifestował się w mojej więzi, to znaczy żeby przemienił tę więź, żeby uczynił ją bardziej prawdziwą, dobrą, świetlistą, jasną, bardziej definitywną, bardziej pozostającą w służbie przeznaczenia, bardziej świętą: świętość na tym polega.

Na temat świętości napisaliśmy rozdział podczas jednej z naszych szkół wspólnoty. Jest to rozdział, który zrodził się na jednej ze szkół wspólnoty i znajdziecie go w książce, której tytułu nie pamiętam, ale również w książce, którą chciałbym, żebyście wszyscy przeczytali, ponieważ jest przepiękna: Święci, Martindalego; otóż to, wprowadzenie do "Czym jest świętość" jest opracowaniem jednej ze szkół wspólnoty. Człowiek, który spotyka się przez godzinę z przyjaciółmi i odkrywa te rzeczy, które mu zostają powiedziane zapala się (egzaltuje się), w etymologicznym znaczeniu tego słowa! Ponieważ bycie egzaltowanym oznacza, że człowiek wznosi się na całą długość swej relacji do nieba, rozprzestrzenia się na całą szerokość swojego miłosnego uścisku z rzeczywistością. Istnieje korzyść z mówienia tych rzeczy, bo to nie jest poezja; albo lepiej: to jest poezja, co więcej, życie staje się poezją, ale nie są to próżne wyobrażenia. Istnieje pewna korzyść powiedziałem: bo alternatywą tej poezji jest nicość, a jeśli istnieje jakieś oszustwo, to jest nim twierdzenie że nicość jest czymś, co istnieje; jest rzeczą oczywistą, że rzeczy istnieją, dlatego twierdzenie, że wszystko zmierza do nicości jest oszustwem, najwyższego rzędu oszustwem, szatanem, szatanem myśli i serca. Ale jeśli rzeczy nie zmierzają do nicości, to trzeba postępować jak należy, dobrze iść drogą, a, żeby dobrze iść, trzeba muzyki - ne impedias musicam mówi Pismo w innym kontekście i w innym sensie, ale tak czy owak ma rację. Natomiast pojęcie poezja jest trafne, w sensie dosłownym, ponieważ "poesia" pochodzi od greckiego poieo, co oznacza stwarzać, czynić, kształtować, czynić kształtując: stwarza się własne życie i nic nie jest zbyteczne, nic nie ucieka, nic nie jest nieważne, i nawet nasze zło staje się dobrem. Medytacja tego w szkole wspólnoty prowadzi do większego uczucia - przynajmniej według mnie, cała nasza Szkoła wspólnoty budzi w nas większe uczucie na ten temat -; i nie posiadamy żadnej innej literatury, w której moglibyśmy czytać o tych sprawach: miłosierdzie, Byt jako miłosierdzie, jak tłumaczył Papież w swojej encyklice. Co znaczy miłosierdzie? Że w pewnej rzeczywistości wynosi się na wierzch, potwierdza się aspekt bytu, dobra, podczas gdy zanika, upada aspekt zły. Syn marnotrawny roztrwonił wszystko, na wszystkie możliwe sposoby, ale jest synem: podnosi się, wynosi się na wierzch, walor synostwa a reszta jakby przepada, znika, nie istnieje więcej: to jest syn, koniec kropka (basta). A miłosierdzie ma w historii swe imię: Jezus Chrystus, do tego stopnia wydarzenie jest konkretne, precyzyjne. Ma swoje imię! Szkoła wspólnoty jest rzeczywiście stałym odkrywaniem. Kto czyni ją choć trochę serio może przysiąc, że tak jest, to znaczy może potwierdzić, to co mówię.

tłum. ks. Joachim Waloszek


wydrukuj   wyślij link