Gdzie są chrześcijanie?
W Rimini nad Adriatykiem tłumy słuchały o... Jezusie.
800 tys. dorosłych i studentów z ruchu Comunione e Liberazione ogarniało problemy świata.
 
 
Tekst pochodzi z Gościa Niedzielnego nr 35
Tekst: Joanna Bątkiewicz-Brożek
Foto: Henryk Przondziono

Nie mam wątpliwości: byłam świadkiem wielkiego spektaklu chrześcijaństwa. Tego na serio. Kościół umiera, a chrześcijaństwo traci kolor – taki obraz wmawiają nam media. A tu, w sercu Europy, spotkałam tysiące ludzi, którzy chrześcijaństwo realizują konkretnie. Pod krawatem, na szpilkach, z uśmiechem, wyprostowani, z Ewangelią pod pachą. Bo z Chrystusem w sercu – mówią – idzie się z podniesioną głową. Na XXXIII Meetingu, spotkaniu przyjaźni między narodami, organizowanym przez CL (ruch Komunii i Wyzwolenia), zobaczyłam 800 tys. przyjaciół zafascynowanych Obecnością i tajemnicą relacji człowieka do Nieskończoności ("Natura człowieka i jego relacja do Nieskończonego" – to temat Meetingu). W polityce, ekonomii, w medycynie czy dziennikarstwie. Człowiek jest wielki, gdy jest w relacji z Nieskończonym. Ta zaś ma ogarniać "każde włókno naszego ciała" – to przesłanie Meetingu. Członkowie założonego w latach 50. ub. wieku przez ks. Luigiego Giussaniego ruchu (toczy się proces beatyfikacyjny tego włoskiego kapłana) przekonali mnie, że życie trzeba przeżywać jak powołanie. "Wyzwania, na które natkniemy się w ciągu tych dni: gorąco parkingu i kuchni, zaangażowanie w utrzymywanie czystości, czy to wyeksponowane, na scenie, są nam dane, by być świadomym, że żadna część pielgrzymowania człowieka i świata nie jest już banalna albo mało znacząca" – napisał do uczestników Meetingu ks. Julián Carrón, obecnie stojący na czele CL.

Tysiące osób, które nie zmieściły się w halach, słuchały z telebimów o Jezusie

Czemu się chowacie?

10 km od centrum Rimini. W spiekocie jedziemy autobusem do Rimini Fiera. Na każdym z 20 przystanków wsiadają tłumy. W czerwonych i błękitnych koszulkach. To wolontariusze. Sami opłacili pobyt, wyżywienie, przejazd. Od rana do nocy są dla innych (będą np. podawać posiłki w kilkuset, zbudowanych specjalnie z kartonów, barach i restauracjach, zajmować się dziećmi, myć toalety). Późnym wieczorem spotkamy jedną z wolontariuszek z napisem: "Straciłam głos, ale błagam – kupcie los na loterię. To dla głodujących w Rzymie i Afryce"...

Pełen entuzjazmu tłum wylewa się przed centrum kongresowe. Czyste szaleństwo – to pierwsza myśl, jaka dopada mnie, gdy widzę, jak wypełnia Rimini Fiera, kompleks, który przekształci się w miasto chrześcijan. Ale kim są ci ludzie? Co ich tu gna? – myślę. Trudno porównać ich do oazy czy Odnowy w Duchu Świętym. Ich charyzmatem są Jezus Chrystus, Ewangelia i Tradycja Kościoła. Do Komunii i Wyzwolenia należą m.in. przedstawiciel włoskiej chadecji Rocco Buttiglione, eurodeputowany Mario Mauro, wielu członków Episkopatu Włoch, dziennikarze i tysiące studentów, rodziny lekarzy, adwokatów.

– Nie jesteśmy mafią ani zorganizowaną siłą, o co się nas często oskarża – śmieją się celini. – To chrześcijaństwo ma taką siłę, to Chrystus nas tu zebrał.

– Ale dlaczego w Rimini w środku lata? – O to chodziło ks. Giussaniemu – tłumaczy Marina Olmo, od ponad 30 lat w CL. – Rimini wybrał na miejsce meetingów, by dać ludziom alternatywę dla plaży. To trudniejsze, ale pokazuje, że gromadzi nas tu obecność Jezusa. On jest wielką siłą.

Na pierwsze tego typu spotkanie, przed 33 laty, przyjechało 200 osób. – Teraz przewinie się tu milion – tłumaczy z dumą Stefano Moroncelli. – To spotkanie chrześcijan, którzy chcą być razem – mówi. – To był zamysł Giusa, by się wzmocnić, zobaczyć.

Obok nas wybuchy radości. Tłum nieudających entuzjazmu, szczęśliwych ludzi. Chciałoby się być jak oni. I jak dzwon uderza myśl rzucona kiedyś przez ks. Giussaniego do studentów. Jest koniec lat 50. We Włoszech czerwono od komunistów. Kościół raczej chowa się po kątach. A ks. Gius krzyczy: "Komunistów widać na uczelni, a was? Gdzie są chrześcijanie? Czemu się chowacie?".

Marina: – Don Luigi nie przypuszczał, że taką siłę przekazu będzie miało to jedno zdanie. Że tak zmobilizuje ludzi, że powstanie ruch.

Konkret

Był rok 1954. – Na religię w moim liceum (Mediolan) wszedł energiczny kapłan, to był ks. Giussani. Porwało mnie to, jak przedstawiał Ewangelię – mówi Donatella. Na Meeting przyjechała z córką, zięciem i trójką wnuków.

Kiedy ks. Luigi zmienił szkołę, Donatella poszła za nim. Giussani po 9 latach od święceń rezygnuje z kariery uniwersyteckiej, by uczyć w liceum. Widzi – o czym potem napisze do Jana Pawła II – "wśród młodych pragnienie powrotu do podstaw chrześcijaństwa, do życia wiarą na każdej płaszczyźnie". Don Gius był trochę jak Wojtyła – studentów zabierał na łódki, w góry, nad morze. Organizował wyjazdy koedukacyjne – co wtedy było pomysłem śmiałym. Do pokolenia ?68 mówił bez ogródek o odpowiedzialności w relacji, w seksie. Dla Włochów był jak ojciec.

Ks. Jerzy Krawczyk (od lewej) odpowiedzialny za CL w Polsce, Marina Olmo i Jarek Wańczyk

– Ale celini obrywali od Kościoła – mówi ks. Jerzy Krawczyk, odpowiedzialny za ruch w Polsce. – Zarzucano Giussaniemu, że wyciąga z parafii ludzi, że lgną do niego. Włochom wskazywał Polskę jako kraj pielgrzymek, ostoję tradycji Kościoła. Nie planował obecności CL u nas, bo tu był ks. Blachnicki. I Włosi zaczęli do Częstochowy jeździć. Zmobilizowali Polaków.

Giussani mówi, by być światłem w pracy, na ulicy, by być dumnym z chrześcijaństwa. Nie przeczuwa, że zapali tysiące młodych. Do CL należy dziś przecież prawie 100 tys. świeckich i duchownych w samych Włoszech. Ruch rozlał się po całej Europie, w obu Amerykach i w Afryce. Na spotkanie do Rimini od dekad przyjeżdża świat w pigułce. Celini zapraszają do paneli dyskusyjnych polityków, dziennikarzy, obrońców życia, lekarzy, adwokatów i przedstawicieli innych religii. Spotkanie jest otwarte dla wszystkich, nie tylko członków CL. Towarzyszy mu kilkaset wystaw, spektakli. Wszystko – jak tegoroczny występ zespołu flamenco Luisa Ortegi – ma odniesienie do Ewangelii. Wszystko ma – zgodnie z zamysłem Giusa – budzić też talenty.

Pamiętać o Chrystusie

– Większość z nas weszła do ruchu przez? zazdrość – śmieje się Jarek Wańczyk z Krakowa. Jest odpowiedzialny za Gioventù Studentesca w Polsce, czyli za młodzież w CL. – Miałem 14 lat. Spotkałem człowieka, który pięknie patrzył na banalne rzeczy: picie kawy, czytanie, nawet na spanie. Był wolny, bo przynależał do Chrystusa. Chciałem być jak on.

Bernhard Scholz, dyrektor Compagnia delle Opere, największego owocu CL

– Celini zarażali przyjaźnią z Jezusem – twierdzi Bernhard Scholz, od 30 lat w ruchu. – Miałem 25 lat. Stałem na placu przed katedrą we Fryburgu. Podeszli do mnie studenci. Cztery różne pod względem charakterów osoby, ale potrafiące razem "budować świat". Podarowali mi książkę ks. Giussaniego. Dotknęło mnie tam zdanie, że wiara jest kryterium każdej czynności. I że nawet w pracy odpowiadam na wezwanie Boga.

Scholz jest dyrektorem jednego z największych dzieł CL, tzw. Compagnia delle Opere, zrzeszającego w samych Włoszech 30 tys. przedsiębiorców, którzy kierują się zasadami chrześcijańskimi. – W CL nauczyłem się akceptowania siebie z moimi ułomnościami, patrzenia na życie przez pryzmat chrześcijaństwa. Nie eliminuje to problemów, ale daje światło do szukania rozwiązań.

Jarek Wańczyk dobrze pamięta jedno ze spotkań w Warszawie z don Carronem. "Jak nie zapominać w pracy o Chrystusie?" – zapytał ktoś z sali. Hiszpański kapłan na to: "A jak ty sobie możesz w ogóle poradzić ze sobą, jeśli zapominasz o Chrystusie?".

Marina: – To tak, jakby mąż zapomniał o żonie. – Śmiejemy się, ale to najważniejszy punkt statutu Bractwa CL (zasady życia CL).

– Z Chrystusem iść w każdym momencie życia. Nie zamykać się w zakrystii – tego chciał ks. Giussani. – mówi Scholz.

Na 200 tys. mkw. hal w Rimini zatrzymuje nas mapa świata i 100 kolorowych punktów. To projekty fundacji AVSI – kolejnego owocu CL. Fundacja powstała w 1972 r. W Ameryce Łacińskiej i na Karaibach, w Europie i Azji pomaga wyjść z nędzy i rozpaczy. Jej członkowie budują studnie w Afryce (265 projektów w realizacji), utrzymują 33 tys. dzieci, dwa miliony osób dzięki nim może się leczyć. Rozmach. Wszystko z datków ludzi i z hojności celinów.

Obok trójka Haitańczyków. Moise, Recula i Ebens pochodzą z Port-au-Prince. Tsunami zniszczyło ich domy, wywróciło do góry nogami życie.

– Przyjechali ludzie z CL i nas wyciągnęli – mówią. Młodzi z Haiti są w Rimini, by spotkać przyjaciół z ruchu i sprzedać swoje wyroby na odbudowę miast.

Alberto Piatti z żoną i Haitańczykami, których CL wyciągnęło z nędzy.

– Na Haiti panowała rozpacz. Wyciągaliśmy ludzi z narkotyków, z bezrobocia – wyjaśnia Piatti. – Byłem buntownikiem – zwierza się po chwili namysłu. – W latach 60. nienawidziło się Kościoła za "Humanae vitae". W moim liceum pojawiły się dwie dziewczyny. Dokuczałem im, wiedziałem, że należą do jakiejś wspólnoty. Na moją agresję odpowiadały miłością. Ależ mnie to złościło.

Piatti dzięki nim po raz pierwszy się wyspowiadał, zakochał się w Ewangelii. – W kościele, do którego chodziłem, ludzie zostawiali chrześcijaństwo w murach świątyni. A celini byli tego zaprzeczeniem. Dzięki ks. Giussaniemu zobaczyłem, że chrześcijanie to najpiękniejsza nacja świata. Jak przychodziło się do niego z pomysłem, krzyczał: "Zrób to, dasz radę!" – mówi Piatti. – Prowokował do działania.

Odkryć tajemnicę

W Rimini Fiera tłum na ziemi, w ciszy słucha transmisji na telebimie – nie zmieścili się w hali. Słuchają o Wcieleniu – tajemnicy, wokół której skupia się nauczanie Giussaniego.

Ale Meeting to też okazja do promocji chrześcijaństwa w biznesie (świadectwo składał m.in. prezes Benettonu), w polityce ("musimy reagować my, chrześcijanie" – alarmował, mówiąc o sytuacji w UE, Mario Mauro) i dziennikarstwie (wypowiadali się naczelni największych mediów włoskich). Był też premier Włoch Mario Monti. Włoska prasa zarzucała, że Meeting to platforma dla polityków. – Nic bardziej mylnego – tłumaczy Bernard Scholz. – Gdy jest się katolickim politykiem, nie można zrzucić płaszcza chrześcijaństwa. Jesteśmy tu razem, by przypominać sobie, że chrześcijaństwo jest w świecie nie po to, by być kontra kulturze dominującej, ale by odkryć w niej tajemnicę Ojca.

Największy ścisk przed gigantycznym zdjęciem Jérôma Lejeune'a. Francuski lekarz (toczy się jego proces beatyfikacyjny) odkrył przyczynę zespołu Downa, tzw. trisomię 21. – Nienawidzono mojego męża, bo naukowo dowodził, że embrion to osoba! – mówi wdowa po lekarzu, Bringsted Lejeune Birthe. – Jestem szczęśliwa, że w naszej hali na Meetingu było najwięcej ludzi młodych. Rozumieją, że aborcja, in vitro niszczą człowieka, łamią jego relację z Nieskończonym – dodaje.

Łza kręci się w oku, kiedy kilkadziesiąt tysięcy na stojąco bije brawa, gdy Brigitte Lejeune bierze na ręce wbiegające na podium dziecko z Downem. Przytula i całuje chłopczyka.

– Nie rozwiążemy tu problemów świata – tłumaczy ks. Krawczyk – ale obudzą się pomysły. Widzimy więcej – prawdę. Spotkanie z panią Lejeune przekreśla np. "pęd świata" do aborcji dzieci z zespołem Downa.

I trudno oprzeć się wrażeniu, że ten tłum chrześcijan w Rimini podobny był do ludzi, którzy słuchali Jezusa przed 2000 lat. Zapaleni, zafascynowani. Chrześcijaństwo żyje i można się w nim zakochać! Tu i teraz.

wydrukuj   wyślij link